Anię poznałam na jednym ze spotkań ruchu Focolare. Jej historia od razu zapadła mi w pamięć. Mając trochę ponad dwadzieścia lat, postanowiła zostać chrześcijanką. W trakcie katechumenatu odkryła jednak, że gdy była mała, potajemnie ochrzciła ją babcia, używając zwykłej, kranowej wody…
Egzystencjalny wstrząs
Karolina Sarniewicz: Jak w ogóle wpadłaś na to, że chcesz przyjąć sakramenty?
Anna: Jestem wrażliwą osobą i kiedy miałam 13 lat, po raz pierwszy zaczęłam zadawać sobie pytania egzystencjalne. Byłam wtedy w Pałacu Kultury i Nauki na wystawie o wieku Ziemi. Kiedy się szło do przodu, szło się z wiekiem Ziemi. Doszłam do momentu kresu i była mowa o tym, że za 6 mld lat ziemia wybuchnie. Przeszedł mnie lodowaty dreszcz.
Twoi rodzice nie byli wierzący?
Nie. Są fizykami i nauczyli mnie fizycznego podejścia do świata. Wierzyłam, że na ziemi nic nie ginie – zawsze coś zmieni się w coś innego. A wtedy, na tej wystawie, poczułam nicość i pustkę. Podobne uczucie wróciło do mnie kilka lat później na pierwszym roku studiów. Byłam wtedy bardzo pogubiona i szukałam zatracenia w sztuce. Myślałam, że jeśli będę kolorowo wyrażać siebie, to ludzie mnie zapamiętają i zostawię coś po sobie.
Nic złego wprawdzie się wtedy u mnie nie działo, ale czułam, że doszłam do granicy. Czułam ból i zadawałam sobie pytanie, czy moje życie idzie w dobrym kierunku. Dziś wiem, że to była wielka łaska, dana mi od Boga. Wcześniej Kościół niezbyt mi się podobał, byłam mocno antyklerykalna, a mimo to pomyślałam sobie: „Boże, pomóż, przecież na pewno gdzieś tam jesteś, więc pomóż”.
Zakochana w Bogu
Pomógł?
Nagle naszła mnie myśl, żeby czytać o cudach. Zaczęło się od tych maryjnych. Przeczytałam o cudzie w Fatimie, który był dla mnie naprawdę mocny. Dziś wierzę, że to Maryja przyprowadziła mnie do Boga i mam na to mnóstwo dowodów. Kiedy przeczytałam o cudach eucharystycznych i poznałam ojca Pio, byłam już pewna, że wierzę. Te argumenty były nie do zbicia.
Poszłam więc do kościoła św. Anny i powiedziałam, „Panie Boże, wierzę”. Modliłam się i nie wiedziałam, co mam zrobić. Moja koleżanka, u której mieszkałam, powiedziała, że ponoć Bóg nie daje prostej odpowiedzi, bo mamy wolną wolę. Jednak jestem przekonana, że On przemówił do mnie wyraźnie, bo wtedy była to kwestia życia i śmierci: „Przyjmij sakramenty”. W świętej Annie skończyły się już zapisy do katechumenatu, więc trafiłam do dominikanów. Tak zaczęła się moja przygoda z wiarą.
Czułaś się zakochana?
Przeżyłam nawrócenie nawet mocniej niż zakochanie. Jak się w kimś zakochujemy, to przylegamy do niego bardzo mocno, myślimy tylko o nim. A w przypadku Boga było bardziej pokojowo. Nie byłam zdenerwowana i nie czułam presji, byłam pełna oddania i szczęścia.
Czułam, że Bóg jest wszędzie, że cokolwiek się w życiu dzieje, to On w tym jest. To jest trudne do opisania, ale kiedy jestem w stanie łaski i jestem do Niego przylgnięta przez modlitwę, to czuję Jego obecność. Nie bałam się już śmierci. Wiedziałam, że kiedy umrę, to On będzie tam na mnie czekał.
Czułam, że Bóg jest wszędzie, że cokolwiek się w życiu dzieje, to On w tym jest. To jest trudne do opisania, ale kiedy jestem w stanie łaski i jestem do Niego przylgnięta przez modlitwę, to czuję Jego obecność. Nie bałam się już śmierci. Wiedziałam, że kiedy umrę, to On będzie tam na mnie czekał.
Karolina Sarniewicz
za aleteia.pl