Świadectwo: Bóg ze mnie nie zrezygnował

8 września 2024

Bokser z doświadczeniem walk na amatorskim ringu najważniejszą walkę stoczył poza nim – o trzeźwość, czystość i obecność Boga w swoim życiu.

Czasem łatwiej mi było na treningu powalczyć z zawodnikiem niż z czymś, czego nie widzę. W walce duchowej trzeba się wykazać większym wyczuciem, bo oponent jest mocny, sprytny i zamaskowany. Poukrywany za różnymi emocjami i mechanizmami. Trzeba się dużo modlić o mądrość, moc i wsparcie z góry. Tutaj najlepszym trenerem jest Duch Święty – przyznaje Mikołaj. Jak wyglądała jego historia?

Jedyny ślad wiary

– Pochodzę z mało wierzącej rodziny. Zostałem ochrzczony w Kościele katolickim. Inne sakramenty także przyjąłem, za co po latach jestem wdzięczny. W sumie to był sielankowy czas – wspomina Mikołaj. Ciemne chmury nadciągnęły nad jego życie w momencie rozwodu rodziców. – Tata odszedł do innej kobiety, po 12 latach małżeństwa z moją mamą, nie do końca zdając sobie sprawę z konsekwencji, które ta decyzja pociągnie za sobą w życiu pozostałych członków rodziny. W tym okresie wpadłem w sidła pornografii i masturbacji, które zniewoliły mnie na kilkanaście lat, a ich efekty ciągną się do dziś. Grzechy w tamtym czasie dawały mi chwilową ulgę od poczucia zranienia, odrzucenia, rozczarowania, pustki, smutku, tęsknoty, samotności, izolacji, lęku, złości, gniewu, wstydu. Jedynym śladem wiary w tamtym czasie pozostaje modląca się na różańcu babcia...

W sidłach nieprzyjaciela

Kolejna pułapka pojawiła się w szkole średniej. Alkohol jak magiczne zaklęcie odczarowywał wszystkie słabości i dodawał mocy. – Przynosił natychmiastową ulgę, szczególnie od nieśmiałości, smutku i samotności. Alkoholizm rozwijał się powoli i bardzo elegancko. Na zewnątrz nic nie było widać, tylko przyzwoitego, wysportowanego chłopaka. Z tą amunicją pojechałem zdobywać świat, spełniać marzenia, robić karierę w dużym mieście – kontynuuje Mikołaj. Dodaje, że gdy kończył szkołę średnią, nie miał planu na życie. Brak Boga i wewnętrzną pustkę zapełniały w tym czasie łatwe pieniądze oraz powierzchowne, w większości oparte na seksie, relacje. Rozwijał za to w sobie egoizm, chciwość, kłamstwo, oszustwo i manipulację. – Na etapie studiów, których nigdy nie ukończyłem, miałem wszystko, czego potrzeba do życia. Byłem anonimowy, bo żyłem w dużym mieście. Miałem pieniądze, kobiety i zabawę. Po latach widzę, jak diabeł zacierał wtedy ręce i śmiał mi się prosto w twarz, mówiąc: „Mam cię, już jesteś mój!”.

Błogosławiony kryzys

Mikołaj w głębi serca czuł, że tak naprawdę nie żyje, i nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Pojawiały się oznaki depresji, aż w końcu nadszedł kryzys, który spowodował, że zdecydował się na terapię dla alkoholików. – Na terapii dowiedziałem się bardzo dużo o swoich emocjach, ranach, wnętrzu. Odkryłem wiele cennych zalet w swoim charakterze, ale także wiele iluzji i kłamstw. Dostrzegłem role i mechanizmy, które towarzyszyły mi od bardzo dawna. Powoli zacząłem stawać w prawdzie o sobie. Terapia była świecka, więc gdzieś podświadomie czułem jej braki i niemożność uleczenia mnie całkowicie. Alkohol powoli odszedł, jednak pozostałe demony nie dawały się tak łatwo. Na terapii, dzięki bystrości terapeutki, podjęliśmy temat pornografii i masturbacji. Doszliśmy do wniosku, że pozwalało mi to przetrwać i radzić sobie z bólem, i regulować emocje, szczególnie te destrukcyjne. A to właśnie na nich diabeł robił ze mną, co chciał i kiedy chciał. Dziś uważam, że trzeba bardzo uważać na emocje. Obserwować je i na pewno nie iść za nimi od razu. Korzystać z rozumu i nim się kierować. Emocje, z mojej obserwacji, są dość zdradliwe – przyznaje.

To była łaska

W okresie trzeźwienia Mikołaj sięgał po książki i filmy o tematyce religijnej. W jego sercu powoli pojawiała się tęsknota za czymś, o czym zapomniał, a właściwie za Kimś. – Nie wiem, kiedy zacząłem świadomie chodzić na Mszę św., ale czułem, że teraz może mnie uzdrowić już tylko Bóg. Nie miałem z Nim żywej relacji, choć w sercu zawsze czułem, że istnieje. Powoli czułem, że będę skazany na Boga. Bez Niego sypałem się jak zamek z piasku. Zauważyłem, że po Eucharystii i adoracji Najświętszego Sakramentu byłem spokojniejszy. Z adoracją było ciężko, jak się pół życia gapiło w porno. Czułem duże rozproszenie, w umyśle pojawiały się różne obrazy. Ale w równowadze pojawiały się pocieszające myśli: wytrzymaj, zaraz minie, posiedź jeszcze chwilę. To wszystko rozgrywało się na poziomie mojego serca i umysłu. Dziś nie mam wątpliwości, że to była łaska – wspomina Mikołaj.

Ciut więcej wolności

Nic nie zmieniło się od razu, jednak z każdym kolejnym miesiącem w życiu Mikołaja było coraz mniej zniewolenia. – Nieocenioną pomocą była spowiedź – czasem codziennie, kilka razy w tygodniu, a były dni, że dwa razy dziennie. Czułem, że muszę tam pójść. Zauważyłem, że w konfesjonale za każdym razem coś się wydarza. Nie wiedziałem co, ale wolności robiło się jakby ciut więcej. I tak „latałem” od upadku do spowiedzi. Często z niechęcią, ze wstydem, z rozczarowaniem, zły na siebie. Dziś widzę, że każda spowiedź coś we mnie odrywała. Nigdy w konfesjonale nie poczułem się odrzucony, gorszy, ale zawsze otoczony opieką i troską. Powoli odkrywałem moc, potęgę, piękno Kościoła katolickiego i sakramentów. Dziś chłonę jego nauczanie z wielką radością i fascynacją. Czuję, że znalazłem w nim swoje miejsce, a przede wszystkim, że odnalazłem swoją tożsamość, której tyle lat szukałem. Tożsamość dziecka Bożego. Ta moja największa rana okazała się największą łaską. Bez niej nie odnalazłbym Boga i siebie. Czasem myślę, że On ciągle chodził za mną i prosił: Mikołaj, wracaj.

***

Dziś chciałbym mieć pełną, normalną rodzinę, której nie miałem. Mieć dzieci i uczyć się ojcostwa. Mam superrelację z wyjątkową kobietą, którą bardzo miłuję i szanuję. Chcę o nią dbać. Można ciekawie spędzać czas, a nie od razu iść do łóżka, ale tego uczy nas, niestety, dzisiejszy świat. Trzeba w związek włożyć treść. Tego się nauczyłem od mojej narzeczonej. Dziś jakoś bardziej chce mi się działać i żyć. Kiedy żyję w czystości, czuję się bardziej męski, mocniejszy. Wiem, że są rzeczy większe, ważniejsze. Niczego już nie muszę sobie udowadniać – znam swoją wartość. Jestem przed czterdziestką i mam nadzieję, że zdążę Bogu wynagrodzić popełnione grzechy, bo dziś czuję, że On nigdy ze mnie nie zrezygnował.

za niedziela.pl

 

Zniechęcać się nigdy nie trzeba, po burzy bywa spokój, po zimie zielona wiosna

św. Brat Albert

Polecamy

Ciekawostki o parafii

Poznaj obecne i historyczne fakty


Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
86 0.049231052398682